Festiwalowi goście przyjeżdżają do Legnicy z całego świata. Każdy z innej kultury, każdy ma inne zwyczaje. Dlatego zabawnych sytuacji nie da się uniknąć. Ale to nawet lepiej, bo śmiech zbliża ludzi, a głównym celem Międzynarodowego Festiwalu Mniejszości Narodowych i Etnicznych „Świat pod Kyczerą” jest przełamywanie międzyludzkich uprzedzeń i stereotypów. Festiwal stworzył Jerzy Starzyński, Łemko. W języku Łemków „Kyczera” to nazwa góry. A ten festiwal jest jak zdobywanie szczytu tolerancji, przez poznawanie wzajemnych kultur. Od 3 do 11 lipca, w Legnicy, Lubinie oraz prawie 20 miastach i wsiach Dolnego Śląska odbędzie się 30 koncertów, będą kolorowe animacje uliczne, wystawy, warsztaty, degustacje potraw. O Festiwalu opowiada Jerzy Starzyński.
Z jakich krajów przyjadą do nas w tym roku artyści?
- Z Republiki Zielonego Przylądka w Afryce, z Ghany, Meksyku, Tajwanu, Indii, Uzbekistanu, Iraku, Francji, Grecji, Czech, Słowacji, Niemiec. Taki przynajmniej jest plan. Z doświadczenia wiem, że pewnie na ostatnią chwilę coś się jeszcze może pozmieniać. Zawsze jest ogromne zamieszanie i dużo problemów z załatwianiem wiz dla zespołów z dalekich krajów. Na przykład dosłownie przed chwilą okazało się, że nie przyjedzie jedna z dwóch grup z Grecji. Nagle uświadomili sobie, że... czekają ich w tym czasie egzaminy na studiach. W ich miejsce próbuję ściągnąć grupę z Serbii. Także zobaczymy jeszcze, jak się ostatecznie wszystko ułoży.
Z tymi egzotycznymi gośćmi bywa dość zabawnie. Rok temu artyści z Turcji, zamiast przyjechać do Legnicy, wykorzystali załatwione przez Was wizy i zwiali do Niemiec. Innym razem grupa afrykańskich artystów odmówiła wyprowadzki z hotelu w Legnicy.
- Oby tylko wyprowadzki! (śmiech). To byli goście z Togo i Sierra Leone i były z nimi prawdziwe przeboje! Najpierw, po festiwalu, nie chcieli wyprowadzić się z hotelu, bo w Legnicy bardzo im się podobało. Wcale się nie dziwiłem, gdy zobaczyłem ten tabun jasnowłosych kobiet w wieku od 15 do 55 lat, które ich otaczały (śmiech). Potem okazało się, że nasi ciemnoskórzy artyści zaprzyjaźnili się z „kwiatem dzielnicy”, w której byli zakwaterowani. No wie pani, z miejscowymi lumpami… Do tego stopnia, że nie tylko spędzali razem czas, ale miejscowi prali im nawet w swoich domach ubrania. Murzyni postanowili, w ramach wdzięczności, zaprosić ich na uroczysty bankiet festiwalu. Chyba nie muszę mówić co przeżyliśmy, widząc w progu bankietowej sali, pełnej eleganckich gości, całe to towarzystwo (śmiech). Ale muszę powiedzieć, że choć już z tego wszystkiego posiwiałem, to się jednak cieszę. Bo przecież festiwal ma jednoczyć ludzi różnych kultur. Więc zjednoczył.
A to byli ci sami ciemnoskórzy artyści, którzy potem Panu uciekli?
- Tak, ci sami. Gdy już wreszcie udało się im wytłumaczyć, że nie mogą zostać tak po prostu w hotelu, odwiozłem ich na samolot do Warszawy. To znaczy kilku tych, którzy zostali, bo kilku innych zniknęło. Potem na Okęciu do samolotu znów nie wszyscy wsiedli, jeden został ze mną - niby, że poczekamy na tych kolegów, którzy zostali w Legnicy. Cóż było robić? Zostałem z nim na tym lotnisku. Czekamy godzinę, dwie, trzy. Nagle dzwoni mój telefon. Odbieram i słyszę jakąś kobietę, która mówi: „Dzień dobry. Mam na imię Kasia. Dzwonię z Bolesławca. Mam u siebie trzech murzynów. Co mam z nimi zrobić?”. Ręce mi opadły. W międzyczasie, pod pretekstem wyjścia do toalety, ulotnił się także ten, który ze mną czekał. Zrezygnowany, w środku nocy, pojechałem w Warszawie do hotelu, żeby choć chwilę się zdrzemnąć. Ledwo zasnąłem, a tu dzwoni straż graniczna z Okęcia, że... zgłosiło się do nich kilku czarnoskórych mężczyzn, żebym po nich przyjechał! Następnego dnia jakoś udało mi się wreszcie część tego towarzystwa wsadzić do samolotu. W każdym razie, po roku od tych wydarzeń, zadzwonili do mnie pracownicy ośrodka dla uchodźców pod Warszawą zgłaszając, że mają murzynów i czy przypadkiem rok temu nie gościłem ich na swoim festiwalu… Co ciekawe, czasem widuję także niektórych z nich… w telewizji! Występują w różnych grupach artystycznych, np. tańczą.
Jest Pan Łemkiem. Długo byliście szykanowani za pochodzenie. To wtedy postanowił Pan, że zrobi w życiu wszystko, aby łamać międzyludzkie uprzedzenia, związane z pochodzeniem czy religią?
- Tak. Ale od razu dodam, że tak naprawdę nam, Łemkom, ten festiwal nie jest już potrzebny do przełamywania stereotypów. Nam szybko udało się pokonać uprzedzenia, normalnie żyjemy, nikt nas już nie szykanuje za pochodzenie. Jednak chcę ten festiwal organizować nadal. To wynika z mojej wiary. Jestem bardzo wierzący. I czuję, że skoro Bóg dał mi jakiś dar, to powinienem go wykorzystać i robić coś dla innych. Przecież tylko w ubiegłym roku festiwalowe atrakcje obejrzało 30 tysięcy osób! W tym roku samych koncertów będzie 30, w ponad 20 miastach i wsiach. Zależy nam na tym, aby docierać właśnie do małych miejscowości, gdzie stereotypy są wciąż bardzo silne. I do ludzi tzw. wykluczonych społecznie, którzy nie kupią sobie biletu na koncert, ani nie wyjadą do Afryki, aby poznać tamtejszą kulturę. Dlatego festiwalowi artyści występują także w noclegowniach, pogotowiach opiekuńczych, domach dziecka, stołówkach charytatywnych. W tym roku wystąpią też w legnickim szpitalu, na oddziale na pediatrycznym. Nigdy nie zapomnę , jak zespół z bardzo bogatego Hong Kongu występował kiedyś na Zakaczawiu w Legnicy. I tego widoku, kiedy autokar odjeżdżał, a za nim, wzbijając tumany kurzu, biegły dzieci z Zakaczawia. A wzruszeni artyści machali im przez tylną szybę. Drogi tych ludzi, ze skrajnie różnych światów, pewnie nigdy by się nie zeszły, gdyby nie Festiwal.
Rozmawiała: Edyta Golisz
Fot. Wojciech Obremski lca.pl
|