W głosie Krzysztofa Kiljańskiego zakochali się chyba wszyscy Polacy, gdy razem z Kayah zaśpiewał wielki przebój „Oprócz Ciebie nic”. Potem Krzysztof Kiljański wziął udział w wielu ciekawych projektach – m.in. występował w telewizyjnej „Przebojowej nocy” czy zaśpiewał z Bogusławem Mecem na jego słynnej płycie z duetami. Teraz artysta, zwany polskim Frankiem Sinatrą, kończy pracę nad autorskim albumem. I nie ukrywa, że lubi Legnicę. To w naszym mieście przeżył wielkie, artystyczne wyzwanie, kiedy półtora roku temu wystąpił w koncercie „Legnica Cantat Supersongs”, gdzie znani wokaliści śpiewali z chórami. To w pobliskim Lubinie przyszedł na świat jego syn Michał. I niedaleko stąd są jego rodzinne strony - Nowa Sól, w której dorastał.
Dlatego Kiljański chętnie przyjął zaproszenie do występu w tegorocznym Koncercie Noworocznym w Legnicy, po którym rozmawialiśmy z artystą.
Rozpoczął Pan koncert od wspomnienia „Legnicy Cantat Supersongs”, która dla wszystkich artystów śpiewających tylko z chórami, czyli bez muzyków, była dużym przeżyciem. Dla Pana, rozumiem, też?
- Też i to nie na żarty! Do dziś pamiętam tamte emocje. Po prostu – który wokalista nie próbował śpiewać bez muzyków, tylko z chórem, ten nie wie, co to znaczy. Stres i emocje są wielkie! Jednak wspominam ten występ w Legnicy bardzo, bardzo ciepło. Co więcej, miał on swój ciąg dalszy. Razem z chórem „6 na 6” z Rybnika, oraz z Maćkiem Miecznikowskim i Renatą Przemyk, czyli artystami, którzy również wystąpili w „Legnica Cantat Supersongs”, zorganizowaliśmy w ubiegłym roku w Rybniku naprawdę świetny koncert. Co ciekawe, miał się odbyć 10 kwietnia...
Czyli w dniu katastrofy smoleńskiej...
- Jechaliśmy z Warszawy do Rybnika na próbę poprzedzającą koncert. Słuchaliśmy radiowej „Trójki”. Nagle zapanowała cisza w eterze. Po chwili usłyszeliśmy, że rozbił się prezydencki tupolew.... Nie dojechaliśmy tego dnia do Rybnika. Zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej i wpatrywaliśmy się z niedowierzaniem w telewizor. Wspólnie z innymi kierowcami, którzy po usłyszeniu informacji o katastrofie zjechali na najbliższą stację. Oczywiste stało się, że żadnego koncertu nie będzie, zresztą i tak nie bylibyśmy w stanie występować. Koncert odbył się trochę później i był naprawdę bardzo udany.
Teraz zagrał Pan kolejny koncert w Legnicy. Już mniej stresujący?
- No pewnie (śmiech)! Wspierałem się dwoma muzykami, więc było łatwiej. To był sympatyczny, kameralny koncert. Mi w ogóle Legnica dobrze się kojarzy. Dorastałem niedaleko stąd, w Nowej Soli. A w pobliskim Lubinie urodził się Michał, mój pięcioletni dziś syn. Same dobre skojarzenia.
A co w ogóle u Pana słychać?
- Dobrze, dziękuję. Przeprowadziłem się z Wrocławia w okolice Mińska Mazowieckiego. To zupełnie inny klimat niż Dolny Śląsk. W sklepie nie proszę już o reklamówkę na zakupy, tylko o „płatną siatkę”, ludzie mają inną mentalność i życie wygląda nieco inaczej, ale jest w porządku.
A co najważniejsze, mam nadzieję, że w tym roku uda mi się zakończyć autorski projekt. Płytę, na której będę nie tylko wokalistą, ale również kompozytorem i aranżerem. To będzie taki Kiljański od A do Z. No prawie, bo teksty do piosenek nie będą moje.
Co artystycznie oznacza „Kiljański od A do Z”?
- To znaczy, że chcę się sam zdefiniować poprzez ten album nie tylko jako wokalista,
lecz również jako twórca w szerokim tego słowa znaczeniu.
Przy pracy nad tym projektem często towarzyszy mi mój synek Michał. Przychodzi ze mną, uderza w klawisze keyboardu, coś „plumka” do mikrofonu i przygląda się z uwagą.
Wiem, że kiedyś on zrecenzuje to moje dzieło, więc przykładam się podwójnie.
Rozmawiała: Edyta Golisz
Fot: Wojciech Obremski, lca.pl
|