Współpraca braci Olesi i Teo Joergensmanna trwa już dziesięć lat. Nie warto trywializować tego faktu, sprowadzając go do uroczystych obchodów jubileuszowych. To zostawmy złotoustym, tym urzędowym i tym od mediów. Lepiej po prostu spojrzeć na twórczość muzyków z szerszej perspektywy czasowej, żeby dostrzec, jakie zaszły w niej zmiany. Nietrudno zauważyć, że muzyka tria nawiązuje do osiągnięć Jimmiego Giuffre z początku lat 60. – też klarnet, też rodzaj abstrakcyjnej wyobraźni. Nawiązuje, ale nie naśladuje. To, co było uważane niegdyś za awangardę dziś należy już do historii i tradycji, przeciw której, o ironio, ona sama tak ochoczo i buńczucznie występowała. Pod tym względem free jazz w niczym nie różni się od bebopu czy West Coastu. Muzyka tria nie jest więc w żadnym razie awangardowa. Nie odkrywa nowych obszarów, nie skupia się na zabiegach formalnych, na eksperymentalnym w charakterze poszerzaniu zasobu środków wyrazu, na negacji form zastanych i uznanych, nie znamionuje jej bunt, ani nie towarzyszy skandal. To wszystko już było, a jeżeli wciąż istnieje, to wyłącznie w formie martwego rytuału i pustych gestów. Twórczość tria stanowi raczej syntezę zdobyczy awangardy i tego, co po niej nastąpiło, a co zyskało ogólne miano postmodernizmu. Jest przykładem przekraczania granic gatunków i na tym polega jej swoboda formalna. Ten proces można nazwać transgresją (znaczenie tego terminu wprowadzonego do teorii literatury przez Marię Janion, a do psychologii przez Józefa Kozieleckiego daje się rozszerzyć również na muzykę, to przecież należy do jego istoty: zdobywanie nowych terytoriów). „Transgression” – nieprzypadkowo taki właśnie tytuł nosi najnowsza, piąta płyta tria. Nie jest to jazz, ani muzyka współczesna, ani etniczna. Nie jest to także muzyka złożona z elementów heterogenicznych, zestawionych na zasadzie kolażu. To raczej wynik dążenia do otrzymania doskonałego stopu. Przez te dziesięć lat muzyka tria podlegała – i podlega w dalszym ciągu – nieustannej ewolucji. To, co daje się w niej zauważyć polega na stworzeniu i rozwijaniu własnego języka, którego znaczenie nie polega na nowatorstwie, ale na jego zindywidualizowaniu i posługiwaniu się nim na wszelkich możliwych poziomach komunikacji pomiędzy muzykami. W tym miejscu warto jednak zadać pytanie: jaka w tym wszystkim rola słuchacza? Czy taka koncepcja muzyki uwzględnia ów przygodny, nieokreślony, do pewnego stopnia nieprzewidywalny czynnik? Nie zawsze muzyka usiłuje dotrzeć do odbiorcy, czasem robi to przekornie. Przez wieki ważny był dla niej niedościgły wzór zamknięty w formule harmonii sfer. Bop, który zapoczątkował współczesny jazz, uważany był często za muzykę dla muzyków. Awangarda muzyczna przechodząca od bruityzmu i ekspansywnego sonoryzmu do absolutnej ciszy trwającej 4 minuty i 33 sekundy chętnie stawiała słuchacza w dwuznacznej sytuacji, dlatego biedak szydził z niej, albo padał przed nią na kolana. Muzyka tria w składzie Bartłomiej Oleś, Brat Oleś i Teo Joergensmann wzbogaci się o element komunikacji ze słuchaczem wyłącznie wtedy, kiedy on sam uwolni swoją wyobraźnię, czyli weźmie udział w twórczym procesie jej transgresji – przekraczaniu sztucznie stworzonych ograniczeń. Jesteś miłośnikiem jazzu? Muzyki klasycznej? Etnicznej? Repetytywnej? Zapomnij! Ze szklanką piwa w ręce lub przy kieliszku wina sącz sobie bez pośpiechu czyste dźwięki, nie obciążone żadnymi konotacjami, pozwól im przepływać przez mózg i serce w formie medytacji albo z siłą górskiego strumienia, daj im swobodnie wybrzmiewać w twoim wnętrzu, a nie ruszając się z miejsca wyruszysz w daleką podróż, stając się ogniwem końcowym w procesie powstawania tej muzyki. Warto?
|