Zakończony właśnie na Dolnym Śląsku Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny "Świat pod Kyczerą" słynie nie tylko z tego, że przyjeżdżają tu artyści z najodleglejszych, najbardziej egzotycznych zakątków świata. Ale też z tego, że w tym międzynarodowym tyglu ludzi, reprezentujących najróżniejsze kultury, tradycje i wyznania, każdego roku dochodzi do ciekawych i zabawnych wydarzeń.
Było już głośno o afrykańskich tancerzach z Togo i Sierra Leone, którym kilka lat temu tak się w Legnicy spodobało, że postanowili... nie wyprowadzać się z hotelu! - Nawet się temu nie dziwiłem, gdy zobaczyłem ten tabun jasnowłosych kobiet, w wieku od 15 do 55 lat, który ich otaczał - opowiadał wtedy ze śmiechem Jerzy Starzyński, organizator festiwalu.
Gdy po długich pertraktacjach udało się wreszcie nakłonić ciemnoskórych artystów do wyprowadzki, oni zamiast wrócić do krajów, zwyczajnie pouciekali. Rozjechali się po Polsce i Europie. Do dziś niektórych z nich można wypatrzeć w telewizyjnych programach, w których występują jako tancerze...
Innym razem artyści z Turcji, wykorzystując festiwalowe wizy, zamiast przyjechać do Polski, zwiali prosto do Niemiec, aby tam układać sobie lepsze życie.
Każdego roku coś się dzieje i rządzi międzynarodowy, zabawny galimatias: jedni egzotyczni goście jedzą tylko mięso, inni wyłącznie warzywa. Jedni chcą tylko makaronu, inni wyłącznie ryżu. Tym jest za zimno, tamtym za gorąco. Jedni tryskają energią o świcie, inni w środku nocy. Po prostu kulturowy tygiel wrze, co chwilę wywołując jakieś anegdotyczne sytuacje. Dlatego w tym roku organizatorów "Świata pod Kyczerą" nawet bardzo nie zdziwiło, gdy jadąca na festiwal grupa artystów z Meksyku wywinęła numer dziesięciolecia.
- Meksykanie już wiele miesięcy temu, jako pierwsi ze wszystkich zagranicznych grup, załatwili wszystkie wizy i formalności związane z przyjazdem w lipcu do Polski. I czekali na festiwal z niecierpliwością - mówi Jerzy Starzyński.
I tak się na ten nasz festiwal zbierali, że... wcale na nim nie wystąpili! W drodze na lotnisko w Mexico City wiozący artystów autobus utknął bowiem w tak wielkim korku, że zespół spóźnił się na jedyny samolot do Polski.
Inne egzotyczne grupy dotarły do Legnicy. Nawet artyści z odległych Chin. Profesjonalny teatr tańca z chińskiego Sichuan zachwycał występami polską publiczność, która pojęcia nie miała, co dzieje się za festiwalowymi kulisami.
A działo się głównie... kulinarnie. Przyzwyczajeni do jedzenia pałeczkami Chińczycy wpadli bowiem w prawdziwy popłoch, gdy do pierwszego posiłku w Polsce podano im sztućce. Na szczęście poradzili sobie z tym wyzwaniem. Przynajmniej na to wyglądało, dopóki jeden z chińskich tancerzy nie wziął do ręki deserowego talerzyka i... nalał sobie do niego zupy! Ten zabawny epizod wszyscy potraktowali z należnym poczuciem humoru. Choć gościom z Chin o beztroski śmiech wcale łatwo nie było. Przez to, że wywodzą się z komunistycznego kraju, musieli być bardzo zdyscyplinowaną, raczej unikającą towarzyskich spotkań grupą. Ich zwierzchnicy bardzo tego pilnowali.
- Po początkowych epizodach na tegorocznym festiwalu zapadła podejrzana cisza - mówi Grzegorz Szczepaniak, dyrektor Legnickiego Centrum Kultury. - Używam słowa "podejrzana", bo to niepodobne do tego festiwalu, żeby wszystko tak gładko się toczyło - dodaje.
I rzeczywiście - cisza okazała się zapowiedzią burzy. Po kilku spokojnych dniach na baczność poderwany został bowiem zespół z Chile. Jeden z tancerzy zaczął skarżyć się na złe samopoczucie, a gęsta wysypka na jego ciele nie pozostawiła lekarzom wątpliwości: chilijski tancerz zapadł na ospę! Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że prosto z naszego kraju zespół jedzie w tournée po Europie. Pozostaje tylko trzymać kciuki, żeby artysta jak najszybciej wydobrzał. A jego choroba okazała się preludium do serii kolejnych, nieprzewidzianych wydarzeń festiwalu. Pech uwziął się tym razem na zespół z Kostaryki.
W ostatnią niedzielę grupa miała wystąpić na zakończenie koncertu galowego w Szczawnie Zdroju. Szczawieński deptak pękał tego dnia w szwach od publiczności, która przyszła oglądać występy egzotycznych zespołów. Jednak gdy nadeszła pora na finałowy występ grupy z Kostaryki, scena była pusta. Bo artyści z Karaibów przeżywali w tym czasie prawdziwy horror! W drodze z Legnicy do Szczawna, we wsi Koiszków, zapalił się autokar, którym jechali! Na szczęście kłęby czarnego dymu okazały się "tylko" skutkiem awarii silnika. Nikt nie ucierpiał. Artyści, z poważnym opóźnieniem i po wielu perypetiach, dotarli w końcu do Szczawna.
- Przyjechali tak zmęczeni i przestraszeni, że grzechem byłoby spodziewać się jakiegoś wybitnego koncertu - opowiada Grzegorz Szczepaniak, dyrektor Legnickiego Centrum Kultury. - Tymczasem oni wyszli na scenę i... wstąpiła w nich jakaś wielka energia! Uśmiechnięci grali, śpiewali, tańczyli, w końcu zaczęli schodzić ze sceny do ludzi, tańczyli razem z publicznością. To było niezwykłe! Mieli tyle fajnej energii, że aż miło było patrzeć. Koncert trwał o wiele dłużej, niż miał trwać i był wspaniały. Gdy spytałem po wszystkim szefa zespołu, czy są bardzo zmęczeni, odparł lekko: "Potańczyliśmy, pośpiewaliśmy i czujemy się super" - wspomina Szczepaniak.
Wszyscy odetchnęli, ale jednak trochę za szybko. Bowiem już w poniedziałek nad ranem wcale tak "super" nie było. Artyści z Kostaryki wyjechali bowiem z Legnicy o całą godzinę później niż powinni i... spóźnili się na lotnisko w Pradze, z którego mieli odlecieć!
W dodatku okazało się, że nie mają pieniędzy na przebukowanie biletów. Na szczęście Jerzy Starzyński pożyczył im z festiwalowego budżetu potrzebną kwotę i Kostarykanie wsiedli do następnego samolotu.
I tak XVI Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny "Świat pod Kyczerą" przechodzi pomału do historii. Oczywiście razem ze swoimi anegdotami, które tylko podkreślają jego niesamowitą, międzynarodową energię, dzięki której poznajemy inne kultury, inne zwyczaje, inne tradycje. A przez to uczymy się tolerancji. A przecież właśnie o to w tym niezwykłym festiwalu najbardziej chodzi.
Autorzy zdjęć: Dawid Sołtys e-legnickie.pl, Krzysztof Lewandowski lca.pl, ego